Epidemia COVID-19 to bez wątpienia największa tragedia dla Polski, Europy i świata od zakończenia II wojny światowej. Nie wynika z niej nic dobrego. „Dzięki” jednak tej traumie, „dzięki” temu, że poza jednodniowymi wypadami, zrezygnowałem od 12 marca 2020 r. z zaplanowanych uprzednio wyjazdów z Rzeszowa, miałem i mam tę przesympatyczną sposobność kilkukrotnego już zatrzymania się w Ropczycach, znanych mi wcześniej, teraz odkrytych jednak jako niespodziewane pied-à-terre. Ropczyce. Powstanie Ropczyckie. Tak mało znane, tak wytrwale zapominane, czy raczej poddane urzędowemu zapomnieniu. Dumny jestem z tego miasta, że jedną z ulic nazwało imieniem Bohaterów Nockowej, dumny jestem ze Szkoły Podstawowej w tejże Nockowej, że nosi miano Bohaterów Walk Chłopskich – to samo co SP nr 1 w Harcie, wsi bojowników Wielkiego Strajku Chłopskiego w roku 1937.

Mijam często księgarnię, której prawomyślne pracownice skwapliwie wykładają na wystawę obszerną galerię jedynie słusznych książek wychwalających II Rzeczpospolitą pod samo niebo. Kwintesencję tych „dzieł” da się streścić w jednym zdaniu: otoczona opieką matki Chrystusa, płynąca mlekiem i miodem kraina rozkwita, obywatele z modlitwą na ustach pracują dla dobra ojczyzny, a przewodzi im dobrotliwy marszałek pod sumiastym wąsem. O tym, że opuścił był on Kościół Katolicki, mówić nie wolno. O tym, że jego następcy haniebnie uciekli z kraju zaatakowanego przez hitlerowców, też lepiej nie wspominać. O antysemityzmie, prześladowaniu opozycji i wszelkich mniejszości, nędzy, głodzie, bezrobociu ani słowa. Ale o „cudzie” nad Wisłą to już koniecznie. Dzień w dzień, do znudzenia.

To jedno, wielkie kłamstwo. Ono obciąża nie tylko klerykalno-burżuazyjny reżim PiS-u; obarczanie tylko jego odpowiedzialnością za zdeformowanie ojczystej historii byłoby zbyt proste. Równie trywialne jak wskazanie oskarżycielskim palcem na IPN i Czarnka, ponurą karykaturę ministra. Mniej popularne, a bezwzględnie konieczne jest przypomnienie tego, że wszystkie rządzące Polską od 30 lat ekipy przyczyniły się do dzieła wspomnianego łgarstwa: arystokracja – dobra, robotnicy – źli, obszarnicy – OK, chłopi – samo zło, „wyklęci” – polska duma i wzór dla kibolskiej subkultury, Ludowe Wojsko Polskie – janczarzy Berlinga itp. itp. Ludowcom z PSL i socjaldemokratom z SLD nie zadrżała nawet jedna brew, gdy przyszło gloryfikować Piłsudskiego, zaciekłego tępiciela ruchu tak chłopskiego, jak i robotniczego.

Najbardziej martwi mnie jednak bezmiar krzywdy wyrządzonej dzieciom i młodzieży –bezbronnym ofiarom programów nauczania przepisywanych na nowo pod czarnkowe dyktando. Oni naprawdę nie wiedzą, jak żyło się w przedwrześniowej Polsce. Skąd mają wiedzieć? Dzisiejsze wystąpienia społeczne – co zaskakujące – rozgorzały pod hasłem czy pod pretekstem walki o wolność seksualną. Nie ma w nich odwołań do haseł ruchu robotniczego i do bojowników chłopskich, nie powiewają nad demonstrantami czerwone i zielone sztandary. Dlaczego?

Dwa wstrząsające dramaty oddają sanacyjną rzeczywistość w sposób wręcz mistrzowski: to opus posthumum Emila Zegadłowicza Domek z kart oraz Korfanty. Hotel Brześć i inne piosenki Przemysława Wojcieszka. Wbijają widza w fotel. Polecam je każdemu, kto postrzega II RP jako idyllę. Bal w Operze i Kwiaty polskie tak mi bliskiego Juliana Tuwima rekomenduję tym goręcej. Imperialne i klerykalne miazmaty skompromitowanej sanacji rozwiewają skutecznie i nieodwracalnie. Jak lampa bakteriobójcza. Jak dobry szczurołap.

Poświęcone ogólnopolskiemu buntowi społecznemu lat 1930-1935 dwie recenzowane książki także w tym kontekście zasługują na bardzo wysoką ocenę, co nie oznacza, że zgadzam się z ich autorami bezkrytycznie. Nie podzielam w szczególności okazywania przez nich dystansu wobec poświęconych buntowi publikacji wydanych w latach Polski Ludowej, nie uznaję też za słuszne kryteriów, których przyjęcie zdecydowało o tym, że niektórych starć (jak angażujących tylko członków jednej rodziny) nie zakwalifikowali autorzy do statystyki buntu; może to sprawić wrażenie zaniżania ilości zdarzeń i liczby ich ofiar.

Nie kto inny jak premier Felicjan Sławoj-Składkowski przyznał 24 stycznia 1938 r., że poprzez siłowe tłumienie przez Policję Państwową (PP) strajków i demonstracji w latach 1932-1937 zabito 818 osób. W kontekście tej przerażającej liczby nie mogę zgodzić się z usprawiedliwiającym policjantów stwierdzeniem, że „rozlewu krwi uniknąć się nie dało” (Oblicza buntu…, s. 257), brzmiące jak zgrzyt metalu po szkle, gdy czyta się zarazem, „że policja sięgała po broń palną relatywnie często” (ibid., s. 267). Relatywnie? Dodać trzeba, że względy oszczędnościowe decydowały o tym, że z broni palnej mordowano powstańców nie tylko strzelając do nich, lecz również masakrując kolbami. Do skutku. Na śmierć. To zbrodnia. I to coś więcej niż zabójstwo, niż homicidium. To genocidium, zbrodnia ludobójstwa, dla której ani przedawnienia, ani przebaczenia, ani zapomnienia nie ma, nie może być.

Obie książki są bardzo ważne, bardzo potrzebne, pisane pod prąd, pisane dla potomnych, którzy – mocno w to wierzę – przekonają się, jaką krzywdę wyrządziły im na przestrzeni ostatnich trzech dekad bezsensowne działania rządzących na rzecz ukształtowania nowej, na kulcie nieprawdy opartej polityki historycznej. To nie tylko służalczy tzw. historycy z IPN (nie mylić z autentycznymi historykami) i im podobni gorliwcy (często głoszący przed laty zgoła odmienne sądy), nie tylko dzisiejsza reżimowa szkoła, do której niech dzieci chodzą jak najrzadziej (i nie chodzi mi tylko o epidemię), ale cały ten – jak napisał trafnie Marcin Kula – „wybór tradycji”, jak określił Lech M. Nijakowski i przypomniał Bohdan Piętka, „polityka pamięci”, czy jak najcelniej ujął Jerzy Młynarczyk, były poseł, prezydent Gdańska, wybitny prawnik i koszykarz, syn Jana, zasłużonego działacza PPS – to zorganizowane w państwowy mechanizm „zarządzanie pamięcią”. W niczym nie ujmując odautorskiemu komentarzowi szczególnie cenna jest dla mnie dokumentacyjna warstwa recenzowanych książek, w tym ujawnione szokujące nieraz dokumenty faszyzującego jeszcze czy już faszystowskiego reżimu i beznamiętna, długa, przygnębiająca lista wszystkich tych wydarzeń, które autorzy uznali za przynależne do omawianego przez siebie społecznego buntu. Przed ogromem ich pracy chylę głęboko czoła. Szczegółowość, kazuistyka, drobiazgowość wręcz nie jest wadą lecz najpierwszą zaletą Oblicz buntu… i Rzeczypospolitej niedoskonałej…, z doskonałością nie mającej nic wspólnego. Sanacja była złem, które należy rozliczyć i potępić. A że Gdynia, że COP? Po pierwsze, Hitler też budował autostrady. Po drugie, to nie sanacja i nie Eugeniusz Kwiatkowski, wielbiciel Mussoliniego, byli twórcami portu w Gdyni lecz odsunięty przez piłsudczyków Tadeusz Wenda.

Odrazą napawa mnie sztuczne budowanie przez obecną Policję kultu PP, tak ofiarnie „wsławionej” strzelaniem do powstańców, biciem ich, katowaniem, poniżaniem i lżeniem. Jej doświadczenie w pacyfikacjach ludności wykorzystano w latach okupacji, gdy policja „granatowa” zwalczała rodzimy ruch oporu z bronią w ręku. Aż dziwi, że dzisiejsza Policja, tak ochoczo wypełniająca dyspozycje pisowskiego reżimu, nie oddaje hołdu pamięci policji „granatowej” – wszak bezpośredniej kontynuatorki przedwojennej. „Granatowi” sadyści (z całym szacunkiem należnym wyjątkom) ochoczo torturowali rodaków i strzelali do nich, z lubością wyłapywali ukrywających się Żydów. To wstrętne i obmierzłe, ale te najgorsze policyjne tradycje z lat międzywojnia i wojny przejęła z dobrodziejstwem inwentarza dzisiejsza Policja, odziewana od niedawna w operetkowe, na sanacyjnych i okupacyjnych wzorowane granatowe właśnie mundury, łagodna i pobłażliwa wobec faszystów uprawiających wybryki zwane marszem niepodległości, a wyżywająca się w pacyfikowaniu pokojowych ulicznych demonstracji i pryskaniu gazem pieprzowym w twarze opozycyjnych posłanek, dopuszczająca się nieludzkiej przemocy, która wzbudziłaby podziw jej sanacyjnych i hitlerowskich wielbicieli. Skoro Józef Worek z Nockowej został w 1933 r. skatowany do nieprzytomności 80 uderzeniami pałek i zastraszony rychłym rozstrzelaniem (Oblicza buntu…, s. 287), dlaczegóż podwładni Jarosława Kaczyńskiego i Mariusza Kamińskiego mają się do tych światłych wzorców nie stosować?

Kiedy słyszę określenie „żydokomuna”, doznaję wstrętu. Zasługą autorów recenzowanych książek jest publikacja pochodzącego z 3 maja 1932 r. sprawozdania komendanta powiatowego PP w Będzinie do miejscowego starosty z przebiegu pierwszomajowych manifestacji PPS i KPP: prymitywny oficer pisze, że „uformował się z Żydów komunistów pochód” (Rzeczpospolita niedoskonała…, s. 67), tak po prostu, nawet bez dywizu czy przecinka. Oto olśnienie sugerujące istnienie co najmniej dziesiątek, o ile nie setek podobnych dokumentów, w których sanacyjna administracja nie tylko z każdego Żyda czyniła komunistę i z każdego komunisty Żyda (iunctim wprost bezsensowne), lecz dawała wyraz pogardy dla wszystkiego, co postępowe, świeckie, racjonalistyczne, robotniczo-chłopskie. Ja z niemniejszą pogardą odnoszę się do bandytów w mundurach sanacyjnej PP i ich mocodawców, którzy trafili dziś na pomniki, którzy patronują ulicom, placom i szkołom. Do usłużnego sanacyjnego sądownictwa, gorliwego w drastycznych represjach wobec powstańców. Autorytarna dyktatura sprzed 90 lat zyskała gorliwych naśladowców w XXI w. W tej samej i coraz bardziej takiej samej Polsce.

 Wsparcie okazane powstańcom przez Polską Partię Socjalistyczną jest budujące, a w jego uwydatnieniu upatruję sub specie socialistae jeden z istotnych atutów Oblicz buntu… Wystarczy sięgnąć po publikacje w „Robotniku”, wskazać przyjazd na Rzeszowszczyznę latem 1933 r. posłów Adama Ciołkosza i Kazimierza Dobrowolskiego, przypomnieć złożone odpowiednio 3 listopada 1932 r. i 6 listopada 1934 r. przez Związek Parlamentarny Polskich Socjalistów wnioski o likwidację postępowania doraźnego, tudzież o uchwalenie amnestii dla sprawców przestępstw przeciw porządkowi publicznemu ujętych w rozdziale XXV Kodeksu karnego. Wyważone – nec temere nec timide – stanowisko PPS nie pozostawało bez związku z dwiema podstawowymi przesłankami. Pierwsza to niegasnące wspomnienie niedawnego przecież wsparcia udzielonego przez partię dla przewrotu majowego (można sądzić, że bez strajku związanego z PPS kolejarskiego związku zawodowego pucz mógłby upaść) – oczywiście, socjaliści rychło rozczarowali się do autorytarnych rządów a później zasilili Centrolew. Druga to przykra konstatacja, że wśród prominentów zaangażowanych w represjonowanie powstańców znaleźli się onegdajsi działacze PPS, faktyczni zdrajcy socjalistycznych idei: Aleksander Prystor, Walery Sławek, Mikołaj Kwaśniewski, czy wspomniany Składkowski, takoż dawni socjaliści Kazimierz Świtalski i Edward Śmigły-Rydz.

Szczególną abominację mógł budzić, budził, a moją budzi do dziś Wacław Kostek-Biernacki, in adolescentia członek PPS, później naprawdę podła kreatura: jako komendant twierdzy brzeskiej, wojewoda nowogródzki, a następnie poleski, zapiekły wróg robotniczo-chłopskiej insurekcji oraz narodowych i wyznaniowych mniejszości, faktyczny organizator obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej. O zbrodniach dokonywanych w tym strasznym miejscu, stanowiącym wzór dla hitlerowskich kacetów, o znęcaniu się nad osadzonymi w Brześciu nad Bugiem nie mówi się dziś i nie uczy młodzieży, nie czci się pamięci niewinnych ofiar zamachu majowego, nie upamiętnia porwanego i najpewniej zamordowanego (przy wspomnianego Kostka udziale) gen. bryg. pil. Włodzimierza Zagórskiego, nie przypomina prawdopodobnych morderstw dokonanych na Wojciechu Korfantym czy gen. broni Tadeuszu Rozwadowskim. Last but not least, bukolicznego obrazu przedwrześniowej Polski nie może zamącić choćby wspomnienie o zbezczeszczeniu w 1938 r. (oczywiście przy udziale policjantów) szczątków króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, którego sanacja szargała nie tylko propagandowo, ale najwyraźniej postanowiła upodlić i fizycznie.

Nie taka miała być odrodzona Polska. Po chwilowej nadziei jesieni roku 1918 stała się pańska w nie mniejszym stopniu niż ziemie polskie pod zaborami. Znam opowieść nieżyjącej już wiekowej bardzo osoby, która przeżyła dwie światowe wojny i rodzimy międzywojenny ucisk; mimo prześladowań ze strony okupantów i zaborców przyznała, że ciosy zadane przez rodaków bolały najbardziej. Pewnie to drobiazg, ale i symbol: w okólniku Ministra Spraw Wewnętrznych z 23 listopada 1918 r. w przedmiocie używania tytułu „Obywatel” zgodnie „z opinją Rady Ministrów” postanowiono wobec szefów sekcji i naczelników wydziałów w MSW, iż „należy w wewnętrznej i zewnętrznej korespondencji służbowej zamiast tytułu <pan>” używać tytułu „<obywatel>”. Obok orła bez korony, Milicji Ludowej czy komisarzy ludowych to tylko jeden z przykładów zapomnianego dziś postępowego podłoża odrodzonej Polski, błyskawicznie zniweczonego przez konserwatystów skażonych współpracą z zaborcami.

Gdyby zerknąć na późniejsze okólniki tegoż ministra, można ewolucję tytulatury zauważyć bez trudu: ot, w okólniku z 3 grudnia 1918 r. do wszystkich Komisarzy Ludowych w przedmiocie pobierania składek ogniowych od właścicieli budowli na terytorjum b. Królestwa Kongresowego „Ministerstwo poleca Wam, Obywatelu Komisarzu Ludowy, pilne baczenie…” etc., a już w okólniku z 6 lutego 1919 r. do Komisarzy Powiatowych w przedmiocie przyjęcia na służbę państwową b. praktykantów Komisji Urzędniczej widnieje formuła „zechce Pan wypłacić…” etc.

Tej pańskiej Polski i stosowanej przez nią przemocy mieli dosyć też niedawni sojusznicy Piłsudskiego: członkowie Związku Strzeleckiego w Supraślu opublikowali latem 1933 r. list otwarty kończący się słowami: „[s]traszliwa masakra zmusza nas do wezwania młodzieży pracującej (…), pójdźcie w nasze ślady (…) stańcie w szeregach walczących o chleb, o pracę, o swe prawa mas pracujących” (Rzeczpospolita niedoskonała…, s. 215). Słowa niezmiennie aktualne. Dziś, gdy sprzyjający władzy faszyści podnoszą głowę w Sejmie i na ulicy, a ich ideowych patronów stawia się na piedestał, nie można nie pamiętać, nie można nie dostrzegać, nie można nie ostrzegać. Jeszcze nie jest za późno.

Maciej Kijowski

---

Piotr Cichoracki, Joanna Dufrat, Janusz Mierzwa, Oblicza buntu społecznego w II Rzeczypospolitej doby Wielkiego Kryzysu (1930-1935). Uwarunkowania, skala, konsekwencje, Historia Iagellonica, Kraków 2019.

Rzeczpospolita niedoskonała. Dokumenty do historii buntu społecznego w latach 1930-1935, wstęp i opr. Piotr Cichoracki, Joanna Dufrat, Janusz Mierzwa, Piotr Ruciński, Wydawnictwo LTW – Historia Iagellonica, Łomianki – Kraków 2019.