WYRZUCAJĄ LUDZI Z OGRODÓW

 

Dziesiątki tysięcy Polaków mieszkają nielegalnie na działkach. Mają tam cały dorobek życia. I boją się, że mogą stracić wszystko. Nie ma jeszcze masowych eksmisji, ale są pokazówki.

 

Ilona z Arkadiuszem codziennie tłumaczą dzieciom, że nie wolno się zbliżać do świeczek ani rzucać w ich stronę lalek, misiów, klocków. A świeczki rozstawione są w każdym kącie, bo od trzech miesięcy nie mają prądu.

 

Arkadiusz: - Na początku 2017 roku kupiliśmy mały domek do remontu w Ogrodzie im. Henryka Sucharskiego w Wejherowie. Brat kończył budowę swojego domu, zostało mu trochę materiałów, więc mi dał. Nie remontowałem z myślą, że będziemy tu mieszkać przez cały rok. Przymusiła nas sytuacja.

 

Wychowują czworo dzieci, najmłodsze ma rok, najstarsze - 10 lat. Ilona nie pracuje, Arkadiusz zarabia niecałe 2,5 tys. złotych.

 

Arkadiusz: - W grudniu przyszła pani elektryk i odłączyła nam prąd. Powiedziała, że już nie włączy, bo tu nie wolno mieszkać. Mówię: "Jak to? Na ogrodzie zamieszkanych jest ponad 90 domków!". Usłyszałem, że jestem tu nowy, a nowym nie pozwala się mieszkać, i prąd będzie wyłączany.

 

- Każdy domek można oddzielnie odłączyć? - pytam.

- Tak, jest rozdzielnia. Odłączają, komu chcą.

 

Arkadiusz z rodziną organizują życie bez elektryczności. Ogrzewają kominkiem, gotują na gazie, zakupy robią codziennie, bo nie mają lodówki, kąpią się i piorą u rodziny. Kiedyś sąsiadka pożyczyła im prądu (za pomocą przedłużacza), by mogli zrobić pranie. Już się wirowało, kiedy przyszedł ktoś z zarządu ogrodu. Za karę odłączyli prąd sąsiadce. Włączyli, kiedy obiecała, że już nie będzie pożyczała. Na następny dzień znowu jej wyłączyli na kilka godzin, tak ku przestrodze.

 

 

Arkadiusz: - W moim sąsiedztwie mieszkają razem trzy kobiety - pani z córką i wnuczką. Najstarsza jest po trepanacji czaszki. Od miesięcy nie mają prądu, bo zarząd im wyłączył. Gdyby miały się gdzie wyprowadzić, zrobiłyby to. My też nie jesteśmy cwaniakami. Wolelibyśmy mieszkać na normalnym osiedlu z normalnymi chodnikami, blisko szkoły i sklepów. Mieszkanie na działce jest dla nas koniecznością.

 

Prezeska ogrodu w Wejherowie tłumaczy, że postępowała zgodnie z ustawą i regulaminem Polskiego Związku Działkowców, a Arkadiusz z Iloną od początku wiedzieli, że nie będą mogli mieszkać na działce.

 

Co było wolno, a nie jest...

W Polsce jest około 5 tysięcy ogrodów, a w nich 960 tysięcy działek. Każdy działkowiec płaci rocznie od 300 do 800 złotych dzierżawy. W 2013 roku Sejm znowelizował ustawę o ogrodach działkowych. Weszły zapisy o zakazie zamieszkiwania i możliwości wypowiedzenia dzierżawy w przypadku budowy nadmetrażu. Można postawić tylko altanę o powierzchni do 35 metrów.

 

W Rodzinnym Ogrodzie Działkowym Sierosław II pod Poznaniem zamieszkanych jest blisko 200 na prawie 750 altan. Choć altana jest pojęciem względnym, bo może być konstrukcją zarówno z drewnianymi ścianami, jak i murowanym budynkiem.

 

Mieszkanka: - Kiedy kupiłam działkę, poszłam na obowiązkowy kurs działkowca. Mówili, że nasadzenia nie mogą mieć więcej niż metr, że nie wolno stawiać wysokich płotów; nikt nie mówił, że nie wolno mieszkać. Sam były prezes mieszkał od wiosny do jesieni w ponadmetrażowej altanie. Władze ogrodu dawały przyzwolenie. A mogli przyjść i powiedzieć do mnie: "Słuchaj, przestań wylewać fundamenty, bo są za duże. Przestań kłaść dach, bo nie wolno ci tu będzie mieszkać". Nikt się przez lata nie odzywał. Jesteśmy tu zameldowani i płacimy podatek za nadmetraż. Jeżeli to nielegalne, to dlaczego gminy nas meldują i biorą podatki?

 

Anastazja Wieczorek-Molga z Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów: - Na działkach mieszkają tysiące ludzi. Altany powstawały przez kilkadziesiąt lat, a ich wielkość nie była rygorystycznie przestrzegana. Po latach Polski Związek Działkowców najpierw dopuścił do tego stanu, a teraz chce egzekwować od działkowców przestrzeganie ustawy.

 

Wolni działkowcy

W 2008 roku Naczelny Sąd Administracyjny uznał, że można się meldować w rodzinnych ogrodach działkowych. Uzasadnił orzeczenie tym, że celem meldunku jest ewidencja ludności. Sądy nie rozstrzygają, czy ktoś ma prawo do przebywania w budynku.

 

 

Pod koniec 2017 roku w Sali Kolumnowej Sejmu odbyła się konferencja zbuntowanych działkowców.

 

- Głównym celem było uświadomienie posłom i opinii publicznej skali problemu, jakim jest wyrzucanie ludzi z działek - mówi wiceprezes Wielkopolskiego Stowarzyszenia Ogrodów Działkowych "Forsycja" Marek Odlanicki-Poczobutt. - Chcielibyśmy, aby wprowadzono abolicję dla tych, którzy przed 2013 rokiem pobudowali za duże altany i zamieszkali. Na razie abolicji nie ma.

 

Musieliby wyrzucić tysiące

Michalina z okolic Głogowa podczas wieczornego spaceru po ogrodzie liczyła, w ilu oknach świeci się światło. Naliczyła 40. Choć ludzie coraz częściej się zasłaniają. Ona nie chciała życia na działce, ale córka nie dała jej wyboru.

 

- Zadłużyła nasze mieszkanie. Chowała przede mną pocztę i rachunki. Po sprzedaży mieszkania zamieszkałam z mężem na działce. Wtedy zarząd założył nam w sądzie sprawę eksmisyjną. W tym czasie zachorowałam na raka piersi, a mąż się rozpił. Przygniotła go moja choroba i przeżywał widmo eksmisji. Na szczęście zmienił się zarząd i powiedziano nam, że możemy zostać. Ja wyzdrowiałam. Mąż się nie podniósł.

 

Michalina rozumie, że nie można z działek zrobić normalnego osiedla, bo to w końcu miejsce na rekreację. Ale zna ludzi, którzy mają w mieście mieszkanie, wynajmują je komuś, a sami mieszkają na działce. Zna też takich, którzy budują w ogrodzie willę, jeżdżą drogim samochodem i mieszkają, bo chcą. Jednak najwięcej zna takich, których do przeprowadzki do ogrodu zmusiła sytuacja.

 

- Kiedy chciano mnie eksmitować z działki, chodziłam do prezydenta Głogowa Rafaela Rokaszewicza. Powiedział, żebym się nie bała, bo jeśli mnie wyrzucą, to musieliby wyrzucić tysiące ludzi w całej Polsce. Tego się trzymam, ale eksmisja nade mną wisi.

 

Zjawisko ma zamierać

W 2016 roku spotkałem się w Warszawie z prezesem PZD Eugeniuszem Kondrackim. Zapis rozmowy znalazł się w magazynie "Duży Format". Przytaczam w skrócie: "Na wprost mnie prezes i mecenas Bartłomiej Piech, obok dział medialny w postaci Agnieszki Hrynkiewicz.

 

Prezes Kondracki: - Jeżeli chodzi o ludzi, którzy mieszkają w psich budach, a nie altanach, to nasze działania doprowadzą do tego, że miasta dadzą im mieszkania socjalne. Jeżeli chodzi o tych, co prowadzą działalność gospodarczą, to należy ich stamtąd wyprowadzić. Działkowcy nie chcą mieć rozjeżdżonych alejek, nie chcą hałasu, ale spokoju.

 

- A ci, co nie mieszkają w psich budach i nie prowadzą działalności, tylko mają ładne domy?

- Nadzór budowlany powinien nakazać rozbiórkę.

- Polski Związek Działkowców przez lata przyzwalał na mieszkanie na działkach.

Prezes: - Jest prawie 5 tysięcy ogrodów, w zarządach jest 100 tysięcy ludzi, nie jesteśmy w stanie czuwać nad każdym.

Hrynkiewicz: - Znam historie, że prezesi bali się zwracać mieszkańcom uwagę. Były zastraszenia, pobicia, podpalenia.

- Ile osób w całym kraju mieszka na działkach?

- Policzyliśmy, że to 0,6 procent wszystkich działkowiczów [tych jest grubo ponad milion].

- Na jakiej podstawie stwierdza się, że jedni mogą mieszkać na działkach, a drudzy nie mogą?

Mecenas Piech: - Nawet jeśli przepis traktowany jest wybiórczo, to efekt będzie taki, że zjawisko zacznie zamierać.

- Czyli przeprowadzą państwo pokazowe eksmisje?

- Nikt z PZD nie czerpie przyjemności z tego, że kobieta, która uciekła z dziećmi przed mężem alkoholikiem, miałaby być eksmitowana do noclegowni. Ale to jest absurdalne rozwiązanie prawne, że jeśli ktoś mieszka w jakimś lokalu, ma prawo się tam zameldować. Teoretycznie z tego wynika, że jak pan zajmie toaletę na Dworcu Centralnym, zacznie mieszkać, to też powinni pana tam zameldować.

 

Jeśli przyjmiemy za rzetelne wyliczenia PZD, to w Polsce na działkach mieszka ponad siedem tysięcy ludzi. Nijak się to ma do szacunków stowarzyszenia Forsycja, według których tylko w okręgu poznańskim na działkach mieszka co najmniej pięć tysięcy. A zatem w całym kraju - dziesiątki tysięcy. Tyle że oprócz PZD nikt nie prowadził badań w skali Polski. Marek Odlanicki-Poczobutt z Forsycji: - Ludzie mają na działkach cały swój dorobek życia. Teraz się boją, że mogą stracić wszystko. Nie ma jeszcze masowych eksmisji, są tylko pokazówki. Mają przestraszyć innych".

 

Tylko w okolicach Poznania na działkach mieszka stale co najmniej 5 tysięcy osób. Część dlatego, że chce, większość dlatego, że musi.

 

Autor: MARCIN WÓJCIK